Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 7 maja. Imieniny: Augusta, Gizeli, Ludomiry
20/07/2023 - 23:05

Jak Krystyna Baran chciała uczyć w szkole, a została prezesem u Wiśniowskiego

Z Andrzejem Wiśniowskim znają się od dziecka. To on ściągnął ją do firmy. Była siódmym pracownikiem. Tak naprawdę marzyła o zarządzaniu kadrami i płacami, ale stało się inaczej. Usłyszała, że ma do tego… za dobre serce i lepiej się sprawdzi w zarządzaniu finansami. Potem zaczęła kierować całą firmą i została u Wiśniowskiego prezesem.

Kiedy zaczęła się  przygoda  Krystyny Baran z biznesem? Od  handlu, który zawsze był najbliższy jej sercu i to od dzieciństwa.  Uwielbiała siedzieć z dziadkiem w jego sklepie w Ubiadzie, w podądeckiej wsi, bo tam toczyło się życie lokalnej społeczności. I tam nauczyła się matematyki. Do dzisiaj świetnie liczy w pamięci.

Kiedy przymierzała się do dorosłego życia, marzyła o tym, żeby uczyć w szkole. - Chodziłam do liceum ogólnokształcącego w Nowym Sączu, do klasy humanistycznej i złożyłam nawet dokumenty do studium nauczycielskiego, ale prezes Gminnej Spółdzielni w Chełmcu namówił mnie na pracę. Stwierdził, że studia zrobię sobie później – wspomina Krystyna Baran. 

Wiceprezesem została przed trzydziestką

I tak prosto po maturze znowu trafiła do sklepu. Szybko okazało się, że ma nie tylko smykałkę do sprzedaży. Nie miała jeszcze trzydziestu lat, kiedy dostała propozycję objęcia posady pełnomocnika zarządu, a  potem stanowiska wiceprezesa do spraw handlu, produkcji i usług.  W strukturach gminnych spółdzielni była jednym z najmłodszych wiceprezesów.

- Zajmowałam się tym przez trzy lata, do 1992 roku. Bardzo dobrze wspominam tę pracę. To był znakomity zespół ludzi.  A studia zrobiłam zaocznie, kiedy już pracowałam w firmie Wiśniowski. Skończyłam finanse i rachunkowość w sądeckiej Wyższej Szkole Biznesu.

Choć niemal w ekspresowym tempie, Krystyna Baran odniosła sukces w handlu, to jednak zdecydowała się na zawodową woltę. Odeszła ze spółdzielni i to  w jej rozkwicie, bo żegnała się z  załogą liczącą dwieście osób.

Dlaczego to zrobiła? Na zawodowym horyzoncie pojawiła się firma Andrzeja Wiśniowskiego, która w Nowym Sączu zaczęła produkować bramy garażowe. To była pokusa spróbowania czegoś zupełnie nowego.

- Z Andrzejem Wiśniowskim znaliśmy się od dziecka. On też, tak jak ja, pochodzi z Ubiadu. Dokładnie pamiętam jego słowa, kiedy zaproponował mi pracę u siebie. Powiedział: „To nic, że tam jesteś prezesem. U mnie będziesz dyrektorem” –  wspomina.

Prozaiczny powód zawodowej rewolucji

Zgodziła się,  choć jak szczerze przyznaje, był też i prozaiczny powód tej życiowej rewolucji .

- Byłam już wtedy mężatką z dwójką dzieci. Mój najstarszy syn szedł wtedy do szkoły podstawowej w Wielogłowach, tam gdzie była siedziba firmy. Do pracy w Chełmcu miałam kawał drogi. A tu wszystko było na miejscu. Ale z drugiej strony pomyślałam sobie, że wyzwaniem będzie coś współtworzyć. Firma działała wówczas zaledwie dwa lata. 

Krystyna Baran potraktowała  to jako nowe, zawodowe wyzwanie. Była siódmym pracownikiem firmy i pierwszą kobietą.

Jakie były początki? - Przy tak nielicznej załodze trzeba się było zajmować wszystkim po trosze. Należało do mnie i zaopatrzenie i finanse firmy i handel i księgowość, także kadry i płace. Rozrzut tych zawodowych obowiązków był ogromny, ale nie ma co idealizować, że robiłam „aż tyle”, bo firma była mała. Te liczne obowiązki sprawiały, że praca była bardzo ciekawa. Zresztą, w krótkim czasie współpracowników przybywało. W ciągu dwóch lat, załoga powiększyła się do pięćdziesięciu osób. Przedsiębiorstwo szybko się rozrastało...

Co było dalej?  Cały artykuł można przeczytać w lipcowym wydaniu miesięcznika „Sądeczanin” ([email protected])







Dziękujemy za przesłanie błędu