Pochowane tu dzieci zginęły w straszny sposób. W tym grobie znaleźli nieprzytomnych grabarzy
Dwie tragedie w jednym miesiącu w Nowym Sączu
W marcu 1966 roku, w Nowym Sączu doszło do dwóch tragedii, które wstrząsnęły całą Polską. Pierwsza miała miejsce w niedzielę 13 marca. Na plantach kolejowych w centrum Nowego Sącza eksplodowała mina. W eksplozji zginęło trzech młodych chłopców: szesnastoletni Zbigniew, siedemnastoletni Kazimierz i osiemnastoletni Tadeusz.
Zobacz też Akcja ratunkowa na sądeckim cmentarzu. Grabarze padli w grobie tragicznie zmarłych dzieci
Niewybuch został znaleziony już kilka dni wcześniej w pobliżu mostu kolejowego, jednak z powodu braku wyszkolonych saperów, ładunek miał zostać zabrany na poligon dopiero w poniedziałek. Funkcjonariusze milicji zabezpieczyli niebezpieczne miejsce, ograniczając się jedynie do zamontowania tablicy ostrzegawczej. Te środki, niestety, okazały się niewystarczające.
- Nastoletni chłopcy mimo ostrzeżeń, zabrali minę ze sobą i przewieźli autobusem komunikacji miejskiej w okolice dworca kolejowego, gdzie nastąpiła eksplozja - czytamy w Dzienniku Polskim z 1966 r.
Niestety, to niejedyna tragedia, która wtedy wydarzyła się w Nowym Sączu. Następnego dnia (14 marca) doszło do kolejnego nieszczęścia, tym razem przy ulicy Nawojowskiej. W jednym z mieszkań wybuchł pożar. W tym czasie w środku przebywało troje dzieci: dwuletni Sławuś, czteroletni Krzysiu i pięcioletnia Dorotka. Niestety ich życia nie udało się uratować. Cała trójka zatruła się tlenkiem węgla. Jak się później okazało, pozostawione bez opieki dzieci bawiły się zapałkami i doprowadziły do pożaru.
Zobacz też Grabarze zasłabli w grobowcu do pochówku. Administrator cmentarza wstrząśnięty
Grabarze stracili przytomność na sądeckim cmentarzu
Tragicznie zmarłe dzieci, które zatruły się czadem, zostały pochowane na sądeckim cmentarzu komunalnym, tuż obok głównego wejścia od strony ulicy Rejtana. To właśnie tam wczoraj rozegrał się dramat. Tak jak już informowaliśmy, pracownicy zakładu pogrzebowego przygotowywali grób do pochówku. Gdy odsunęli pokrywę grobowca, 37-letni mężczyzna wszedł do środka i nagle stracił przytomność. Drugi pracownik, 62-latek, chciał mu pomóc, dlatego również wszedł do grobowca, ale on także stracił przytomność.
Trzeci pracownik wspólnie z załogą pogotowia ratunkowego, która po chwili dotarła na miejsce, wyciągnął z grobowca jednego z grabarzy. Mężczyzna był nieprzytomny. Karetka na sygnale odjechała z pacjentem do szpitala. Drugiego mężczyzny nie udało się wyciągnąć. Musiał czekać na pomoc strażaków. On również był nieprzytomny.
Gdy strażacy po kilku minutach dotarli na miejsce, jeden z nich wszedł do grobowca i wyciągnął poszkodowanego grabarza. Jego stan był bardzo ciężki. Konieczna była reanimacja, która przyniosła zamierzony efekt. Serce mężczyzny znów zaczęło bić. Ratownicy medyczni przewieźli go do szpitala.
Wciąż nie wiadomo, dlaczego pracownicy zakładu pogrzebowego po wejściu do grobowca stracili przytomność. Wszystko wskazuje jednak na to, że przyczyną mogła być zbyt niska zawartość tlenu w grobowcu, co potwierdziły mierniki strażackie.
Co tak naprawdę doprowadziło do tego dramatu, ustalają sądeccy policjanci, którzy prowadzą czynności pod kątem narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia. Jak udało nam się dowiedzieć, obaj mężczyźni odzyskali już przytomność. Lekarze w szpitalu wykonali im szereg badań. ([email protected] Fot. R. Gajewski)