Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Poniedziałek, 20 maja. Imieniny: Bazylego, Bernardyna, Krystyny
20/04/2023 - 19:50

Helena Barbacka i niezwykłe miejsce - willa Marya we wspomnieniach Magdaleny Ponurkiewicz

Willa Marya przy ul. Jagiellońskiej, zaprojektowana przez Jana Perosia należy do najpiękniejszych willi w Nowym Sączu. To jedno z miejsc, związanych ze znaną i szanowaną rodziną Barbackich. W willi tej mieszkał i pracował Bolesław Barbacki, wybitny artysta, malarz, pedagog, społecznik. Ale nie tylko on.

Helena – wielka amatorka grzybobrania

Helena była wielką amatorką grzybobrania. Po urodzeniu Moniki udawało się jej czasem wyrwać z domu. Jechały wtedy z Magdą i jej mamą pociągiem do Rytra, lub docierały do chełmeckiego lasu. Przy okazji nie omijały na ogół cmentarza w Rdziostowie, gdzie spoczywali rozstrzelani bohaterowie Sądecczyzny, a w ich liczbie pani Czarnota de Sas Bojarska i Wojtek Wink.

Ona, krucha starowinka o niezłomnym sercu i charakterze, on młody silny człowiek z głową pełną cudownych planów na życie po wojnie. Męczennicy, nad którymi pastwiono się bezprzykładnie, by zmusić ich do zeznań. Bez skutku. Każdemu z nich należała się nasza modlitwa i zapalona świeczka.

Sytuacja Heleny i Magdy, gdy w domu pojawiło się dziecko, zmieniła się radykalnie. Magda przez szereg miesięcy miała osobę swej ulubienicy na wyłączność, a teraz przyszedł czas, że pierwsze skrzypce grało niemowlę, któremu matka poświęcała większość czasu.

Magda była zazdrosna o tę małą osóbkę, która stanęła między nią i Heleną, ale jej cudowna kochająca mama, Dziutka pomogła swemu dziecku przyjąć do wiadomości oczywiste fakty. Monika rosła i coraz bardziej ujawniał się temperamencik dziewczynki, odziedziczony zapewne po matce.

Ogromne zainteresowanie teatrem sprawiało, że wysiadywała za kulisami towarzysząc swej rodzicielce w niemal każdym przedstawieniu, uczyła się tekstów na pamięć, bez najmniejszych trudności, a w domu oczywiście bawiła się w teatr.

Magda zapamiętała scenę, w której brała udział córa Heleny, licząca sobie wtedy około pięciu wiosen i jej młodsza przyjaciółka i sąsiadka zza płotu, Ewa Zaranek.

Ta druga spokojna, nieco flegmatyczna, dostała od młodocianej partnerki dyrygującej spektaklem rolę księcia, natomiast Monika grała księżnę. Lalka, czyli dziecko tych dwojga spoczywała w maleńkiej kołysce.

Monika wygłaszała kwestię przez siebie wymyśloną czule i łagodnie: Ach lulajże luby książę to dziecię.

W tym momencie uświadomiła sobie zapewne, że ruch kołyski w rękach Ewy nie spełnia wymogów bezpieczeństwa. Rozlega się wrzask księżnej - reżysera: Tylko nie taak! Nie taak! Bo ci książęcy bachor z betów wyleci!!!

Monika rosła, a po dwóch latach urodziło się w rodzinie Barbackich kolejne dziecko. Był to syn Tadeusza i Zosi - Jacek. Miał około sześciu miesięcy, gdy zapakowano go do koszykowego wózka i z poręki Heleny pozwolono Magdzie wozić malca po ogrodowej ścieżce.

Ta wreszcie wymyśliła, przez nikogo nie kontrolowana, że nie tylko wyjedzie na ulicę, ale przejdzie z wózkiem na drugą stronę Jagiellońskiej, licząc, nie wiadomo czemu, na aplauz, zainteresowanie i podziw przechodniów. Jacek na szczęście przytroczony był do karety szelkami i gdyby nie to, nie skończyłoby się zapewne na sporym krwotoku z nosa i umiarkowanej reprymendzie udzielonej rozkosznej niańce przez matkę ofiary.

Wiara w zdrowy rozsądek podopiecznej została w Helenie zachwiana, a Magdalenka przez dłuższy czas nie pokazywała się w willi, nie zwierzając się także swym rodzicom z paskudnej przygody. Nikt im nie doniósł o wyczynie ich latorośli, bo tak matka Jacka jak i Helena uznały zapewne, że karą wystarczającą za idiotyczny wyczyn był lęk i wstyd winowajczyni. Potem wypadki potoczyły się błyskawicznie. Przeprowadzka do Włoszczowy zawiesiła wszystkie kontakty Magdy i jej rodziców z sądeckimi przyjaciółmi na 25 lat. Pozostały listy pisane od czasu do czasu.

Tak to w roku 1963, ku swemu przerażeniu otrzymali kopertę z klepsydrą donoszącą o śmierci Adama Ślepiaka. Był jeszcze młodym człowiekiem. Jego córeczka w chwili śmierci ojca miała zaledwie dziewięć lat. Do dziś pamięta opowieści swego taty o melinie nad Łomnicą i szybowcowy lot w wieku lat czterech, kiedy udało się ten fakt ukryć przed jej matką. Kiedy Adam wrócił wreszcie z goczałkowickiego zesłania i pracował w sądeckich melioracjach, miał czas nie tylko dla jedynaczki, ale na funkcję prezesa sądeckiego aeroklubu, jako że loty szybowcem stały się jego pasją.

Po 25 latach nieobecności, Magda z mężem szczęśliwym zbiegiem okoliczności wylądowali znów w Sączu, wytęsknionym przez Magdę przez lata spędzone na Kielecczyźnie. Z nimi powrócili tu rodzice.

Nadzieje odnowienia kontaktów przez pierwsze lata niemal zupełnie zawiodły, a jednak w willi Maryi pod tym względem niewiele się zmieniło

Helena była serdeczna i przyjacielska jak dawniej. Upływ lat, pozostawił na niej pewien ślad, ale nadal była szczuplutka, żywiołowa, spontaniczna i pogodna. Cieszyła się z powrotu Magdy. Było o czym pogadać nadrabiając utracone ćwierćwiecze.

Ulubiony dom niestety nieco opustoszał. Zmarł przecież Adam. Stary astronom także zniknął, Monika wyjechała na studia.

Helena i babcie zostały ze swymi psami i kotami. Biegała na brydża do Klubu Sądeczan. Część kontaktów pozostała jak dawniej, choć wielu przyjaciół odeszło na drugą stronę.

W czasie wizyt Magdy, obie popijały herbatę a w zimowe dni gospodyni co i raz wybiegała w samym sweterku na kuchenny ganek, z wielkim nożem, którym nabierała porcje smalcu ze słoika. Przyklejała smalec do poręczy ganku, a stado sikorek ze świergotem rzucało się na pożywne jedzonko, które uzupełniało zawartość pudełeczek dyndających na sznurkach wypełnionych ziarnem zatopionym w tłuszczu. Dlatego też wiosną ogród rozbrzmiewał świergotem skrzydlatych domowników.

Rodziców Magdy dopadł także wiek więcej niż średni, ale cieszyli się bardzo z powrotu do miejsc ukochanych. Przystarzał się mocno ulubiony ich pies przywieziony tu z Włoszczowy.

Pirat w blokowisku nie mógł się odnaleźć. Przyzwyczajony od szczenięcia do wielkiego ogrodu i wypraw do lasu oddalonego dosłownie o krok, teraz polegiwał w kącie zwinięty w kłębek, schorowany mocno i ponury.

Helena zaproponowała Adamowi, by przyprowadzał Pirata do ogrodu każdego dnia, aby nieszczęsny czworonóg mógł spędzić swe ostatnie lata w cieniu drzew.

I tak kolejny rezydent znalazł tu przytulny kąt, miał budę, która dawała ochronę przed deszczem wiatrem i zimnem, a wieczorem, jego pan zabierał go do blokowego mieszkania, by psu nie przyszło do głowy, że został porzucony na starość.

Mijały lata. Odchodzili kolejno krewni, przyjaciele i znajomi. Odeszła także w smugę cienia Helena, ale wspomnienia o niej pozostały w myślach i sercu Magdy i choć ona sama dobija dziś osiemdziesiątki, ta część jej dzieciństwa stoi przed nią jak żywa, bo starość ma przywilej wspominania czasu, gdy byliśmy szczęśliwi. (Magdalena Ponurkiewicz)







Dziękujemy za przesłanie błędu