Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Poniedziałek, 20 maja. Imieniny: Bazylego, Bernardyna, Krystyny
20/04/2023 - 19:50

Helena Barbacka i niezwykłe miejsce - willa Marya we wspomnieniach Magdaleny Ponurkiewicz

Willa Marya przy ul. Jagiellońskiej, zaprojektowana przez Jana Perosia należy do najpiękniejszych willi w Nowym Sączu. To jedno z miejsc, związanych ze znaną i szanowaną rodziną Barbackich. W willi tej mieszkał i pracował Bolesław Barbacki, wybitny artysta, malarz, pedagog, społecznik. Ale nie tylko on.

Helena Barbacka w oczach Magdy, dziewięcioletniej dziewczynki

Pewnego dnia kilkuletnia Magda zobaczyła tu właśnie, w willi Marya po raz pierwszy wyjątkowo piękną, szczupłą kobietę o drobnej, pociągłej twarzy, tonącej w gęstych, niemal czarnych, włosach, o dużych, długich, lekko skośnych błękitnych oczach, ubraną w długi, powłóczysty szlafrok z aksamitu, w ciemno szmaragdowym kolorze. Pod szlafrokiem rysował się już niezbyt jeszcze pokaźny brzuszek. Helena była w ciąży. Uśmiechnęła się szeroko, podeszła do Magdy i charakterystycznym energicznym ruchem wyciągnęła do niej rękę.

- Cześć! - powiedziała. - Witaj Magdalenko. Na nadgarstek zsunęły się srebrne obrączki bransoletek i zadzwoniły delikatnie.

Jaka ona śliczna! I te bransoletki i kolor szlafroka! - pomyślała z zachwytem mała kobietka.

Helena była osobą z ogromną charyzmą, zawsze w otoczeniu przyjaciół. Było stałe towarzystwo, składające się z mężczyzn, którzy przychodzili tu na brydża. Krąg znajomych i przyjaciół był jednak znacznie szerszy. Przecież wojna i okupacja sprzyjały przyjaźniom trwającym przez dziesięciolecia, poza tym Helena była pracownicą banku, a w czasie wolnym aktorką Teatru Robotniczego. Szerokie zainteresowania artystyczne gromadziły wokół ludzi podzielających te same pasje, a przyszła matka, bardzo przecież aktywna, dostała nagle pod swoją opiekę Magdalenkę, którą postanowiła zainteresować się tym, co pociągało nią samą. To z całą pewnością się udało.

Ogród jak marzenie

Przy wejściu od strony ul. Jagiellońskiej uwagę zwracał duży klomb, obok którego rosła wielka, krzywa magnolia, jako że ocalał tylko jeden z dwóch rozłożystych konarów. Klomb wypełniały piękne, bardzo różnorodne i niewysokie, wielobarwne kwiaty. To z nich Helena układała nietuzinkowe bukiety i bukieciki dla przyjaciół. W czasie, gdy rozkwitała stara magnolia, obdarowywała ich olbrzymimi mięsistymi kwiatami o różowej barwie i delikatnym, egzotycznym zapachu, które nadawały się do niskich wazonów, z racji krótkich łodyg. Prawdziwa orgia zaczynała się w maju, kiedy zakwitały liliowo szpalery bzów, rosnące wzdłuż ogrodzenia. Każdy z gości dostawał cudownie pachnące ich naręcze. Jaśminy pachniały równie bajecznie.

Forsycje w intensywnie żółtym kolorze, rozjaśniały dość ciemny ogród złotymi plamami. Adam, na tydzień przed Wigilią otrzymywał od Heleny imieninowy prezent, czyli wiecheć badyli przypominający brzozową miotłę. Helena wpadała do mieszkania z impetem i wręczała je Adamowi, tym swoim charakterystycznym energicznym gestem.

- Masz swój bukiet Adam – zwykła była mawiać.

W Wigilię, w dniu imienin Adama suchy wiecheć zamieniał się w zjawiskowy pęk kwiatów w słonecznym kolorze. To były forsycje.

Ale w ogrodzie rosły także wśród trawy niepozorne, maleńkie fiołki pachnące tak, że Magda tęskniąc za Sądecczyzną przypominała sobie ich bajeczny zapach, próżno szukając ich w okolicach Włoszczowy. Nie tylko one kwitły tu wiosną. Przylaszczki, przebiśniegi, narcyzy i pierwiosnki tworzyły wraz z jaskrami przepiękny kobierzec.

Do końca pobytu w Sączu układanie maleńkich bukiecików stanowiło ulubione zajęcie Magdy. Wracajmy jednak do wspólnych z Heleną wędrówek wokół domu.

Taras od strony południowej tonął w niewielkim cienistym parku. Tworzyły go: ogromne, kanadyjskie sosny, dęby i jesiony. Te ostatnie wyrosły w pobliżu drewutni. Niestety kilka z nich wycięto i do dziś przetrwał zaledwie jeden.

Na pniu dębu spacerowały przepiękne żuki, których główki zdobiły wypolerowane brązowawe rogi. Dziś niemal niespotykane jelonki, pokryte chitynowym pancerzem. Magda puchła z dumy, bo na pytanie Heleny o nazwę chrząszczy odpowiedziała bezbłędnie. Była przecież nieodrodną córką leśnika, która miłość do przyrody odziedziczyła jednak po obojgu rodzicach. W konarach drzew nie mogło zabraknąć wiewiórek, które wiedziały, że zawsze mogą liczyć na włoskie orzechy z rąk mieszkańców domu, czy też gości, chociaż orzechów laskowych było tu w bród, jako że leszczyny i jaśminy stanowiły niższe piętro parku.

Kiedy urodziła się Monika, jej rodzice posadzili wspaniałe różowe i łososiowe azalie, prezent od ryterskiego leśnika, przyjaciela z czasów okupacji, Andrusia Dutki. Krzewy te, tak wspaniale kwitnące, zdobiły w owym czasie wespół z rododendronami ogrody i parki Dolnego Śląska, ale w Sączu stanowiły ogromną rzadkość. Dziś Monika, mówi z żalem o dewastacji części ogrodu, której dopuścili się robotnicy remontujący jej rodzinną willę. Ofiarą niechlujstwa padły wtedy azalie. Dziś sytuacja się zmieniła, nie tylko z powodu urody ich kwiatów, ale mody i faktu zmiany klimatu na łagodniejszy.

Dalszą część artykułu czytaj na następnej stronie - TUTAJ







Dziękujemy za przesłanie błędu