Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Sobota, 4 maja. Imieniny: Floriana, Michała, Moniki
17/09/2021 - 13:20

Salon Przemysłu Turystycznego: ekstremalnie czy ekskluzywnie?

Czym jest turystyka ekskluzywna i czy różni się od turystyki ekstremalnej? A jeśli tak, czym? O tym z Tomaszem Kowalskim dyskutowali uczestnicy jednego z paneli tegorocznego Salonu Przemysłu Turystycznego: Mirosław Bieniecki, prezes Fundacji Bieg Rzeźnika oraz Sławomir Kmak, ultramaratończyk i dyrektor szpitala im. dr. Józefa Dietla w Krynicy-Zdroju.

Mirosław Bieniecki (z lewej) i Sławomir Kmak

- Pojęcie turystyki ekskluzywnej bądź turystyki ekstremalnej pojawiają się w zależności od tego, czego oczekujemy od swej aktywności fizycznej – uważa dyrektor Sławomir Kmak. - Jeśłi ktoś będzie definiował turystykę ekstremalną pod kątem nadmiernego wysiłku, to pewnie tak jak kiedyś dla mnie, przebiegnięcie półmaratonu, maratonu czy Biegu Rzeźnika było czymś ekstremalnym. Należało bardzo się napracować, by dojść do poziomu umożliwiającego start i dotarcie do mety w miarę dobrym humorze.

Natomiast gdy popatrzę dziś, z perspektywy pięciu, czy sześciu lat biegania, ile osób pokonuje takie dystanse, ile jest w stanie zdobyć się na taką aktywność, to zaczynam dostrzegać, że taka rekreacja, czy też turystyka jest zajęciem jednak również dość ekskluzywnym. Nie mówię tu w ogóle o kwestiach jakości, komfortu, ceny, czy podobnych parametrach, bo ten rodzaj turystyki, który my uprawiamy jest dość szczególny. Składa się na to przyjemność wynikająca z samego biegania, osiągnięcia celu, jak i oglądania nowych terenów.
 
Dla przeciętnego odbiorcy, który widzi relacje, słucha czy czyta o tym, co przeżywają biegacze, Bieg Rzeźnika jest zapewne aktywnością ekstremalną. Jak pan zdefiniowałby turystykę ekstremalną i ekskluzywną?
- Z wykształcenia jestem socjologiem, antropologiem, więc na turystykę ekstremalną spojrzałbym ze strony, z jakiej rzecz postrzegają inni, nie ci, którzy sami w niej uczestniczą – odpowiada Mirosław Bieniecki. - W takiej sytuacji Bieg Rzeźnika będzie formą turystyki ekstremalnej, niekoniecznie ekskluzywnej. Tej drugiej bliższy będzie raczej na przykład rajd zabytkowych samochodów, który wymaga od uczestników dużych nakładów finansowych. Z tym właśnie wiązałbym ekskluzywność. Ekstremalność zaś to wyobrażenie o adrenalinie, która płynie w żyłach tych ludzi, którzy uczestniczą w takich eventach, choćby jak skoki spadochronowe. Znam jednak i takich ludzi, którzy skaczą i dla nich to chleb powszedni. Ekstremalność widzą zaś w Biegu Rzeźnika.

Decyduje zatem głównie to, co myślą inni. Organizowaliśmy biegi naprawdę ekskluzywne, takie jak pomyślany dla 40 osób bieg transgraniczny przez specjalnie położony most na Bugu. A czy Bieg Rzeźnika jest ekstremalny? Na pewno był taki, ale biegaczy ultra przybyło, podobnie jak bardzo trudnych biegów. Jednak z powodu specyficznej formuły biegu parami ukończenie Biegu Rzeźnika jest trudniejsze niż innych, bo mamy dwa razy większe szanse na porażkę.

Planujemy jednak coś, co rzeczywiście będzie trudno przebić, bo łączyć ma w sobie bieganie, skoki spadochronowe, strzelanie… Przez to, ile będzie kosztowało jego zorganizowanie na pewno stanie się ekskluzywny i ekstremalny dzięki współpracy z Runmageddonem z operatorami jednostek wojskowych Grom i Agat.
 
Panie dyrektorze, jeśli odwołujemy się do doświadczeń zawodowych, proszę powiedzieć, spośród uczestników których turystycznych wydarzeń spodziewałby się pan więcej szpitalnych pacjentów – tych ekstremalnych czy ekskluzywnych?
- Oczywiście, wszystko zależy od tego jak kto przygotował się do danej aktywności. Jeżeli mam się odwołać do doświadczeń jakie mamy w szpitalu, to zarówno latem, gdy odbywa się wiele wydarzeń biegowych jak i zimą, gdy dominują inne rodzaje sportów, wśród jednych i drugich, którzy do nas trafiają są osoby głównie źle przygotowane do aktywności, jakich się podjęły – mówi Sławomir Kmak. -  Bo osoby świadome tego, czego się podejmują, są przygotowane do tego, co robią,

Dotyczy to zarówno tych, którzy uczestniczą w sportowych wydarzeniach ekstremalnych jak i tych, którzy przy okazji wypoczynku w luksusowym hotelu wyjdą kompletnie nieprzygotowani na spacer w wysokie góry. W trakcie zawodów wydarzają się zazwyczaj kontuzje. Poważne urazy trafiają się często wskutek rażących błędów w przygotowaniu tak kondycyjnie jak sprzętowo.
 
A gdzie wyznaczyłby pan, panie dyrektorze, granice ryzyka przy sportach ekstremalnych? W dystansie, wysiłku, wieku, w którym nie warto już podejmować tego typu aktywności?
- Dla mnie próbą wytyczenia pierwszej takiej granicy powinna być fachowa porada. Kto świadomie podejmuje się wysiłku choćby w postaci biegu górskiego, maratonu bądź ultramaratonu w jakimś momencie, dla własnego bezpieczeństwa jak i bezpieczeństwa organizatorów, powinien podstawowy pakiet badań sobie zrobić. Choćby morfologię, dobrze byłoby pojawić się u kardiologa. Niestety, wiele osób nigdy nie zrobiło sobie takich badań. A warto i to nie tylko raz, ale w regularnych odstępach.
 
A pan, panie prezesie, gdzie wyznaczyłby tę granicę?
- Do tego, co mówił przedmówca dodałbym tylko, że zdecydowanie więcej interwencji mamy podczas biegów dla początkujących niż w biegach dla zaawansowanych. Wszystkie biegi takie jak Bieg Rzeźnika mają naprawdę niewiele interwencji medycznych, a z drugiej strony na dystansie 10-kilometrowym, wśród tych, którzy podejmują się wysiłku, jakiego intensywności jeszcze nie znają, tych interwencji jest zdecydowanie więcej. A granice? Są zdecydowanie indywidualne, nie można ich ustawić według jakiejś generalnej reguły. Są oczywiście takie próby w postaci wyznaczania minimów uprawniających do startu w postaci ukończonych biegów o niższym stopniu trudności. Dopiero posiadanie ich w swoim biegowym CV otwiera drogę do startu w ekstremalnie trudnej imprezie. Podczas Biegu Rzeźnika takiego ograniczenia  nie wprowadziliśmy.

- Inną sprawą jest, że te granice zaczynamy przesuwać - dodaje Sławomir Kmak. - Dla mnie na początku było nią 10 kilometrów. Potem próby przebiegnięcia tego dystansu coraz szybciej, co wcale nie oznaczało, że odbywało się to coraz mądrzej. Potem , skoro dałem radę 10, zaczęło się myślenie o 20. Kolejnym etapem stał się maraton. Pierwszy, drugi trening w górach, przyszedł i czas na biegi górskie.

Teraz myślę, że granicą są dla mnie chyba osiągnięte 103 kilometry. Więcej niż 110 kilometrów już nie pobiegnę, bo następnym etapem jest 150 kilometrów, a to już - wbrew pozorom - jest kompletnie inne przygotowanie, inne bieganie, zupełnie inny wysiłek.

- Taką cezurą jest też wiek, bo w moim przypadku, gdy byłem młody, biegałem tyle, że teraz nawet nie zbliżę się do swoich poprzednich osiągnięć - dodaje Mirosłąw Bieniecki. - I to jeśli chodzi o dystans jak i tempo biegu. Kilometr w trzy minuty nie był niczym niezwykłym, teraz cztery minuty są bardzo dobry wynikiem. Te granice nam się więc przesuwają, a mówiąc dokładniej – już nam uciekają.

Na ile pandemia zmieniła krajobraz polskiej turystyki – zarówno tej ekskluzywnej jak ekstremalnej? Na ile odcisnęła trwałe piętno na organizacji takiego wypoczynku?
- Patrząc od strony uczestnika, praktycznie nie widzę różnic w organizacji imprez biegowych teraz i sprzed dwóch lat – odpowiada dyrektor Kmak. - Bieganie jest sportem plenerowym, poza chwilą startu nie grupujemy się, dystans sam się tworzy na trasie, ponieważ każdy biegnie w swoim tempie, zdarza się biec kilka godzin w pojedynkę. Zaś zmiany, jakie dostrzegłem u siebie, to również zauważalny spadek intensywności treningu ze względu na ograniczenia pandemiczne, choćby czasowe wyłączenie siłowni. Jednak organizatorzy wydarzeń biegowych – moim zdaniem – bardzo szybko poradzili sobie z przywróceniem poprzedniego poziomu imprez.
 
- Jako organizatorzy, podczas pandemii spotkaliśmy się najpierw z czymś niewiadomym, potem zaczęliśmy zauważać, że część pandemicznych regulacji była nieracjonalna, zwyczajnie głupia, nieuzasadniona lub uzasadniona w sposób absurdalny – mówi prezes Fundacji Bieg Rzeźnika. - Przepisy, które wprowadzono, uderzyły w branżę dużo bardziej niż sama pandemia. Po Zimowym Maratonie Bieszczadzkim otarliśmy się jednak o wiele zarzutów, w  tym bardzo poważny, sprowadzenia zagrożenia życia, chociaż było to wydarzenie, które bardzo staraliśmy się dopasować do istniejących przepisów. Na donosy jednak nie ma rady.

Po tym wszystkim mam wrażenie, że najbardziej po głowie dostali właśnie ci, którzy do organizacji swych imprez podchodzili najbardziej profesjonalnie. Ludzi, którzy coś robili „po godzinach”, organizowali starty dla małych grup, po prostu przestali je robić, ale za chwilę zaczną. Ci, którzy zatrudniają ludzi, a nie mieli dla nich pracy, znaleźli się w bardzo złej sytuacji i te największe wydarzenia będą się odbudowywały najdłużej. 

No, chyba że są organizowane przez samorząd, tak jak maratony w Poznaniu czy Wrocławiu. Nie wiem jak szybko staną na nogi Gdynia i Warszawa, choć zwłaszcza Maraton Warszawski to bardzo prężna impreza, w której ma uczestniczyć 10 tysięcy osób. W tej chwili duże imprezy wracają do normy, choć – szczerze mówiąc – ja już przestałem śledzić przepisy, które dotąd analizowaliśmy dokładnie z tygodnia na tydzień – co możemy, czego nie możemy. Czy trzeba puścić 200 zawodników w przerwach co 15 minut, czy jednak należy czekać aż skończy pierwsza grupa, by puścić na trasę kolejną, czy na starcie trzeba nosić maseczki, czy obowiązują również w punktach na trasie, czy w czasie biegu trzeba dezynfekować dłonie…
 
To, co było w trakcie pandemii dobre dla branży, to fakt, że zostaliśmy zmuszeni do samoorganizacji, założyliśmy izbę branżową, konkretnie Związek Organizatorów Sportu Masowego. Dzięki temu, mam nadzieję, w przyszłości będziemy mogli szybciej reagować na zagrożenia, w tym próby wprowadzenia durnych przepisów, jak i sprawniej artykułować potrzeby branży. Cieszę się, że Festiwal Biegowy, w trakcie którego rozmawiamy, wygląda już całkiem normalnie i od tego momentu nie będziemy się już chyba cofać. ([email protected]) Fot. TK, Tomasz Szwajkowski







Dziękujemy za przesłanie błędu