Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 26 kwietnia. Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda
01/07/2022 - 10:15

Uliczna rozmowa na wysmarowanych farbami ścianach. Po co nam te murale?

Malarstwo nie jest sztuką gadatliwą i to jest jego niemała zaleta. Czasem – używając świadomej tautologii – brakuje nam czasu na pogadanki, zwiedzanie muzeów, przejrzenie nudnawych lektur czy nawet – strach mówić! – rendez-vous. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie cichego randkowania z historią miasta, gdyż murale zawsze są przed oczami. Wystarczy tylko je otworzyć szeroko i patrzeć daleko naprzód.

Przyjmuje się, że murale pojawiły się na początku XX wieku w krajach Ameryki Łacińskiej i ich sława szybko rozeszła się po świecie. Najprawdopodobniej stało się to dzięki muralom meksykańskim, służącym jako spoiwo narodowe w tym ciężkim dla Meksyku okresie, kiedy różne klasy i grupy etniczne potrzebowały wybudowania wspólnego muru, który by połączył ich porozrzucane cegiełki w całość.

Niemniej przyłożył się do tego i znany malarz Diego Rivera, który część z tych malowideł stworzył. Nawiasem mówiąc, słowa o tym, że malarstwo jest „milczącą poezją, a poezja – mówiącym malarstwem”, jak najbardziej wpasowują się w sytuację ówczesnego Meksyku, gdyż duża część ludzi po rewolucji nie umiała ani czytać, ani pisać, więc malarstwo było najlepszym sposobem przekazu.

W Polsce nie było wyraźnego problemu z analfabetyzmem po „zaciętej walce”, rozpoczętej na przełomie 49/50, więc trudno posądzić polskie murale o konieczność nawiązania kontaktu drogą rysunków. Ktoś mówi, że były środkiem wprowadzania elementów kapitalizmu do Polski, ponieważ większość starych murali to zwykłe reklamy sklepów i fabryk.

Świetnie widać to po tym, że najwięcej starych malowideł zachowało się na Pradze i Woli, a były to tereny zindustrializowane – „Dziki Zachód” mocno uprzemysławiano w latach 70., a o praskiej „Urodzie” czy „Koneserze” słyszał chyba każdy.

Jednak pozwoliłbym sobie wnieść inną wersję powstania i popularności obrazków na ścianach domów – to był po prostu sposób upięknienia szarej rzeczywistości. Może nie jest to tak ambitne wytłumaczenie, jak powyżej, zaś jest o wiele bardziej ludzkie. Poza tym podobne praktyki istniały też w Związku Radzieckim, choć tam używano płytki mozaikowej, która miała też tzw. „chruszczówki” ocieplać. Jak wiadomo od wewnątrz mieszkańcy domków ocieplali je dywanikami by też przy okazji nie słyszeć dźwięków rzekomo „nie istniejącego” wówczas spędzania czasu we dwoje.

Po zniesieniu PRL przekaz i funkcja murali uległy zmianom, a później rozkręcona machina turystyczna zrobiła z nich rodzaj atrakcji. Właściwie droga, która zajęła zaledwie 30 lat nadała malowidłom tak dużego oddechu, że dziś wydaje się, że przebiegły one co najmniej maratoński dystans: od reklam przez tymczasowy wyraz antykomunistycznych nastrojów do pewnego rodzaju agitacji społecznej, przykuwania uwagi do nurtujących problemów, środka globalizacji (dzieła twórców z zagranicy, projekty międzynarodowe) oraz materiału propagandowego (nowopowstałe materiały po 24 lutego). Nie zanikła też funkcja historyczna, wręcz przeciwnie – ona przybrała na znaczeniu.

Te murale, które pozostały z dawnych czasów, same w sobie są wartością historyczną, otóż opowiadają, co było w tamtej okolicy w latach 70-80, na który przypadł bum reklamowy, zaś w naszych czasach bardzo popularną tematyką stało się upamiętnienie. Murale poświęcone historii Solidarności, Warszawskiego Getta, znanym postaciom zarówno politycznym, jak i ze świata sztuki, w koniec końców – po prostu murale upamiętniające tę czy inną stronę historii konkretnego miejsca, osiedla, ulicy czy nawet domu.

Natomiast przy wszystkich korzyściach i znaczeniach, które mają w sobie malowidła, ten temat wydaje się coraz bardziej pustym: część z nich się niszczy, część zastępuje się czymś innym, a poza tym na nie się po prostu nie patrzy. To z kolei przekłada się na to jak się zmienił „homo obecnikus” – brak uwagi do szczegółów, zaś ciągłe patrzenie donikąd.

Jedno z rosyjskich powiedzonek twierdzi: teoria uczy nas patrzeć daleko naprzód, a praktyka – sobie pod nogi. Odbija się to na sposobie myślenia: od ogólnika do ogólnika bez czasu na życie, a niewielkie zagłębienie się do czegoś z góry nazywa się merytoryką. Natomiast zwykłe przejście dwoma-trzema uliczkami – przy odpowiednej wiedzy i/lub ciekawości świata – nieraz pozwala dowiedzieć się więcej niż jakiekolwiek spojrzenie górnolotne.

W naszych czasach taka rzecz jak mural może nieść w sobie mnóstwo przekazów, ale ten najważniejszy pozostaje coraz bardziej zapomniany. Jest to przede wszystkim jeden z najbardziej oczywistych środków powiązania pokoleń, nie tylko przez zwykłą kontynuację procesu, ale też przez miejsce powstania, tematykę, sposób odniesienia, traktowanie, kolorystykę i – osobę autora, a właściwie wymiar autorskiej intencji w dziele.

Jest to pewien sposób rozmowy, wysmarowany pędzlem na tynku okolicznych domów, natomiast coraz bardziej – w efekcie uporczywego niszczenia starszych dzieł – zamiast rozmowy pozostaje niezrozumiały monolog, który sprowadza się do trafnego powiedzenia Fredd’iego Mercury’ego: „współczesne malarstwo jest zupełnie jak kobiety: z niego nie da się cieszyć, póki usiłujesz je zrozumieć”. Ale z kolei po co mieć murale, jak się nich nie rozumie? (Uladzihor Rubtsou, fot. archiwum Sądeczanina IM - Mural Mgr Morsa przy ulicy Broniewskiego 8 w Nowym Sączu)







Dziękujemy za przesłanie błędu