Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Poniedziałek, 20 maja. Imieniny: Bazylego, Bernardyna, Krystyny
15/10/2013 - 12:57

Ryszard Miłek: Umiem się sprzedać, żyję sztuką i ze sztuki

Z Ryszardem Miłkiem, sądeckim malarzem i historykiem sztuki, a także marszandem, który sprzedaje własne dzieła, uczestnikiem i laureatem wielu konkursów artystycznych, rozmawiamy o tym, co zajmuje go najbardziej - o sztuce.
Otrzymałeś w tym roku drugą nagrodę na Międzynarodowym Biennale Sztuki w Londynie, trzecią nagrodę na biennale sztuki w Toskanii we Włoszech, a w ubiegłym roku m.in. pierwszą nagrodę miasta Sany-Aulaye na międzynarodowej wystawie malarstwa we Francji. Jesteś docenianym pastelistą. Czy to już Twoja technika malarska „na życie”?

- To moja ulubiona technika. Marie Gagliardi, właścicielka galerii w Londynie, która organizuje biennale w Londynie i we Włoszech, na pytanie towarzyszącej mi na wernisażu córki, o to dlaczego mój tata jest tak dobrym artystą odpowiedziała: bo on wychwytuje subtelności. To cieszy serce, że ktoś, liczący się w świecie sztuki, tak moją twórczość postrzega.

Jesteś znany z tego, że startujesz w międzynarodowych konkursach, sam się zgłaszasz, sporo jeździsz za granicę. Dlaczego warto brać udział w międzynarodowych przeglądach?

- Bo to procentuje. Jedno artystyczne spotkanie owocuje kolejnym. Nawiązuję szereg znajomości w świecie artystycznym. Owszem koszty wyjazdów są spore, ale mam wsparcie wielu osób z Sądecczyzny, którym jestem wdzięczny. Za część wyjazdów płacę obrazami.

Jesteś przykładem artysty, który żyje ze swojej sztuki. Czy z tego da się żyć, gdy nie jest się Dwurnikiem?

- Żyję ze sztuki i to nieźle. Zresztą, wymagań nadzwyczajnych nie mam. Chciałbym może mieć większą pracownię, ale jako że sporo się przemieszczam, może willa z ogrodem byłaby mi kulą u nogi. Wystarcza mi na życie i na materiały malarskie.

Jesteś też swoim menadżerem. Artystą, który sam potrafi się wypromować i sprzedać, a to już prawdziwa sztuka…

- Potrafię to robić i robię skutecznie. Nie uznaję postawy w stylu „siedź w kącie, a znajdą cię”. Ja chcę z mojej sztuki żyć. Chcę pokazywać i sprzedawać obrazy. Chcę o nich rozmawiać i wiedzieć jaki moja twórczość wywołuje oddźwięk społeczny. Okazuje się, że ma świetny, tylko trzeba dotrzeć do odbiorcy. Jak będziemy siedzieć w jednym miejscu, ciągle w tym samym środowisku, to może będziemy znani lokalnie i to wszystko. Nie chodzi o to, że chcę być gwiazdą, ale o to, żeby moja sztuka się rozprzestrzeniała. Sam staram się stworzyć ku temu szansę.


Chyba właśnie po to malarz maluje, żeby ktoś powiesił sobie jego obraz na ścianie? Jako historyk sztuki dobrze wiesz, że można być sławnym artystą za życia, więc działasz…

- To prawda, można być bardziej czy mniej znanym, ale cieszyć się tworzeniem i oddziaływaniem swojej sztuki. Rozmawiam, więc wiem, że ludzie moją twórczość odbierają pozytywnie, że w konfrontacji ze światową sztuką wypadam dobrze, skoro zdobywam nagrody i to malując pastelami na papierze a nie obrazy olejne. Na jednej z ostatnich aukcji praca Muncha – szkic na papierze – sprzedała się za 60 milionów dolarów, to dowodzi, że techniki malarskie na papierze są cenione wysoko, jak kiedyś tylko malarstwo olejne. Nastąpiło pewne przewartościowanie w patrzeniu na obraz, że nie tylko olej, ale i papier może być dużo wart i to jest bardzo dobra wiadomość dla artystów pracujących na papierze.

Na razie jeszcze nie sprzedajesz obrazów za 60 mln, ale wszystko przed Tobą, czego serdecznie życzę. Jesteś artysta, który nie wstydzi się sprzedawać siebie. Można wręcz powiedzieć, że jesteś swoim własnym marszandem.

- Jestem nim. To bardzo ważne, na zachodzie to się liczy. Amerykanie kupują łącznie artystę i dzieło. Dla nich liczy się pełna otwartość. To kim jest człowiek sprzedający im dzieło. Tak kupują sztukę.

Lubisz rozmawiać z ludźmi o malowaniu?

- Uwielbiam, a właśnie Amerykanie są w tym specjalistami. Tam toczą się nieustające rozmowy z publicznością.

Zauważyłeś, że u nas na wernisażach publiczność sprawia wrażenie onieśmielonej artystą? Nie mamy odwagi z nim rozmawiać. Za to mamy długie przemówienia na wernisażach...

- Mam takie same spostrzeżenia. A szkoda, bo o sztuce warto rozmawiać. Ja mogę to robić godzinami.


Z czego – Twoim zdaniem - bierze się nasz strach, obawa przed rozmawianiem z artystą o sztuce?

- Z braku otwartości. My Polacy, spontaniczni bywamy czasami, np. na meczach piłki nożnej. Poza tym, mam wrażenie, jesteśmy trochę „przytrzaśnięci”. Trochę chyba mamy kompleksów. Boimy się zadać podstawowe pytania, a przecież pytać można o wszystko, nawet o to „co artysta miał na myśli”.

To ja zapytam: jakie jest Twoje malarstwo?

- Jest najkrócej mówiąc abstrakcyjne. Potrafię namalować dobry realistyczny obraz, ale nie maluję, bo nie mam nic do powiedzenia w tej konwencji. Moja konwencja jest inna, żywiołowa bardziej, bliższa abstrakcji, bardziej elastyczna.

Twoje malowanie trochę przypomina improwizację muzyczną.

- Masz rację. Reżyser Krzysztof Krauze, kiedyś mi powiedział, że gdy patrzy na moje obrazy to przychodzi mu na myśl improwizacja jazzowa, więc pewnie coś w tym porównaniu jest. Moim zdaniem w obrazie powinien być wyczuwany rytm emocji i temperamentu, gdy jest, to wtedy ten obraz działa na odbiorcę. Nie może być wymęczony. Jak powiedział kiedyś Delacroix „trzeba wiedzieć kiedy przestać malować oraz”. Żeby energia nie uciekła.

Gdzie w Nowym Sączu można aktualnie obejrzeć „miłki”?

- Wkrótce w sądeckim CIT przy ul. Szwedzkiej 2 pokażę 4-5 dużych obrazów dla sądeczan, żeby nikt mi nie zarzucił, że snobuję się na wielkiego światowego artystę, a w Nowym Sączu nie można oglądać moich obrazów.


Rozmawiała Monika Kowalczyk

Zdjęcia z archiwum artysty

Ryszard Miłek, malarz pastelista, historyk sztuki, absolwent KUL zrealizował 65 wystaw indywidualnych, brał udział w ponad 130 wystawach zbiorowych w Polsce, Europie i USA. Jest wizeprezesem Stowarzyszenia Pastelistów Polskich, członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków, Honorowym Członkiem Amerykańskiego Stowarzyszenia Pastelistów NY, prezesem Fundacji „ProArt".


 






Dziękujemy za przesłanie błędu