Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 14 maja. Imieniny: Bonifacego, Julity, Macieja
09/01/2013 - 07:41

Światło i mrok wiary – wywiad z o. T. Grabowskim OP

Redakcja LISTU rozmawia z o. Tomaszem Grabowskim, dominikaninem, prezesem Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny
Przygotowuje Ojciec dorosłe osoby do sakramentu chrztu, a zatem w pewien sposób uczy ich wiary. Wydaje się jednak, że jeśli ktoś prosi o chrzest, to jakąś wiarę już ma - coś go przecież do Kościoła przyciągnęło. Czy ludzie, którzy proszą o chrzest, już wierzą?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba dokonać pewnego rozróżnienia. Istnieje akt wiary i depozyt wiary. Słowa „wiara" najczęściej używamy w znaczeniu aktu wiary, i tu można mówić o akcie wiary naturalnej, kiedy wierzymy komuś lub w coś i na tej wierze opieramy swoje przekonanie, i o akcie wiary religijnej, kiedy wierzymy w Boga i Jemu, a nasze życie to odzwierciedla. Depozyt natomiast to wszystko to, w co wierzymy: Objawienie dane nam przez Pismo Święte i Tradycję.
Czy ludzie, którzy proszą o chrzest mają wiarę? Różnie z tym bywa. Są tacy, którzy dzięki temu, że żyją w małżeństwie z osobą wierzącą, są blisko Boga, który się objawił w Biblii i w Kościele. Jeden z katechumenów powiedział kiedyś na spotkaniu: „Moja narzeczona mówi o św. Piotrze tak, jakby go osobiście znała". Ktoś, kogo on uznawał za bohatera fikcji literackiej, był dla jego narzeczonej bliskim znajomym, mającym konkretne cechy charakteru. To go zaintrygowało. Niektórzy przychodzą, żeby się dowiedzieć, w co wierzy Kościół, a w ramach przygotowania odkrywają, że to nie jest tylko teoria, ale namacalna rzeczywistość. Inni mają już jakieś przeświadczenie o Bogu, są Nim zaintrygowani, co zresztą jest potwierdzeniem tego, że w ramach naturalnego rozumu możemy dojść do przekonania, że Bóg istnieje. Nie wiedzą natomiast, jaki jest Bóg, nie mają jasności, którą daje Objawienie.

Czym różni się ich przeświadczenie, że Bóg istnieje, od wiary chrześcijan?
Otóż na chrzcie otrzymujemy łaskę wiary, która przekracza nasze naturalne zdolności do poznania Boga.

Ale skoro ktoś przychodzi prosić o chrzest, to jakaś łaska w nim działa, prawda?
Ks. Tischner powiedział kiedyś, że łaska w języku łacińskim gratia - oznacza też wdzięk.
Bóg swoim wdziękiem pociąga do siebie ludzi. Tak jak kobieta, która jest pełna wdzięku, niczego nie musi robić, żeby mężczyźni zwrócili na nią uwagę i żeby się nią zachwycali, tak samo Bóg pociąga nas do siebie swoim pięknem. Jeśli przez naturalne poznanie jesteśmy w stanie dojść do przeświadczenia, że Bóg istnieje, że jest jakaś pierwsza przyczyna tego świata i celowość, to jest to oddziaływanie Bożego wdzięku na nasz rozum. Każdy z nas w naturalny sposób, przez sam fakt stworzenia, jest otwarty na Boga. I już to jest łaską.
Innym rodzajem łaski będzie zauważenie działania Boga w naszym życiu, np. w różnego rodzaju sytuacjach czy zdarzeniach. Bóg nigdy jednak nie przymusi nas do wiary. Pierwszy do nas wychodzi, ale czeka, aż człowiek Mu odpowie. Wiara jest właśnie odpowiedzią człowieka na to, co Bóg mu o Sobie objawił; jest aktem woli, wolną decyzją człowieka, że od dziś zwracam się do Boga i Jego proszę o szczęście. To nie jest tylko rozumowe uznanie pewnych prawd za słuszne.
Biblia jest księgą oświecenia. Dużo łatwiej nam przyjąć, że Pismo Święte przedstawia pewien sposób postępowania, jakiś system norm. Biblia tymczasem pozwala zrozumieć świat, samego siebie, a przede wszystkim Boga. Poznać Boga, zobaczyć Go jest największym szczęściem - tak zresztą opisuje się zbawienie. Cały system moralny, który znajdujemy w Ewangelii, jest wynikiem tego, co Bóg nam o sobie objawił. Jeżeli chcę być Mu wierny, to robię to, czego On ode mnie oczekuje. Gdy ktoś mówi, że nie chodzi do kościoła albo że żyje na kocią łapę, ale jest człowiekiem wierzącym, to przeczy sam sobie. Jeśli to, co usłyszałem, uznaję za Słowo Boże, to staję się temu posłuszny, bo moja wiara tego ode mnie wymaga. Inaczej będzie to tylko światopogląd, który pozostanie na poziomie rozumu, ale już nie woli. A światopogląd nie daje zbawienia.

Czy rozumując w ten sposób, nie ograniczamy się właśnie do moralizatorskiego wymiaru Biblii?
Wychowywanie do jakiegoś sposobu postępowania, dlatego że jest po prostu dobry, ma sens, ale nie stanowi istoty chrześcijaństwa. Stanowi ją poznanie Jezusa. Prawdą jest natomiast, że sama moralność chrześcijańska, szczególnie w takich trudnych dziedzinach jak np. małżeństwo, jest bez wiary niezrozumiała. Dlaczego ludzie mają żyć w czystości przed ślubem? Jakie przemawiają za tym argumenty? Sześć miliardów ludzi na świecie, jeśli nie więcej, żyje ze sobą bez ślubu kościelnego, bo nie są chrześcijanami, wielu z nich tworzy szczęśliwe związki. Kilka miliardów nie jest katolikami, ale to wcale nie znaczy, że nie żyją moralnie. Często żyją bardzo etycznie...

Po co zatem żyć w czystości przed ślubem?
Argument wiary jest prosty: dopóki Bóg w sakramencie nie da ci prawa do drugiej osoby, to nie masz do niej prawa. Gdy człowiek wierzący bierze ślub, przychodzi do kościoła nie tylko po to, żeby przysięgać przed Panem Bogiem, ale przede wszystkim po to, żeby Bóg dał mu tę drugą osobę a tej drugiej osobie dał jego. Nie bierze tej osoby dla siebie sam. To jest odwzorowanie tego, co stało się w Raju - Adam otrzymał Ewę od Boga. Ten sposób myślenia jest wyraźnie widoczny we włoskiej formule sakramentu małżeństwa. W Polsce wypowiada się słowa: „Biorę sobie ciebie za męża/żonę", we Włoszech: „Przyjmuję ciebie za męża/żonę". Ślub to moment, kiedy Bóg daje mi drugą osobę.

Wróćmy do osób, które przyjmują chrzest w wieku dorosłym. Ich doświadczenie wiary, przyjęcia jej, wydaje się bardziej namacalne od doświadczenia tych, którzy wzrastają w chrześcijaństwie od dziecka...
Można oczywiście zazdrościć katechumenom, że samodzielnie i świadomie podejmują decyzję o wierze i przyjmują chrzest. Mnie też zdarzało się tak myśleć. Ale im dłużej prowadzę katechumenat, tym mniej jestem o tym przekonany. Przecież to, że większość z nas została ochrzczona jako dzieci, jest niezwykłą łaską- niemal od początku naszego życia jesteśmy wszczepieni w Chrystusa. Bóg oczyszcza nas z grzechu pierworodnego i usuwa wszelką przeszkodę, jaka jest między Nim a nami. Więcej, daje nam łaskę uświęcającą, tzn. wszystkie dary Ducha Świętego i cnoty: wiarę, nadzieję i miłość. Problem w tym, że często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele otrzymaliśmy i jak wiele mamy do odkrycia. Czytając Dzieje Apostolskie, zachwycamy się tym, jakie łaski otrzymali ci, którzy przyjęli chrzest z rąk apostołów, a my też to wszystko mamy.

To dlaczego nie umiemy z tego korzystać? Dlaczego nie jesteśmy tego świadomi?
Być może ci, którzy nas wychowują do wiary, nie są wystarczająco przekonani o tym, że nasz Bóg jest naprawdę Bogiem działającym i żywym, który jeżeli coś obiecuje, to dotrzymuje słowa. Ksiądz Blachnicki miał genialną intuicję. Pomysł swojego duszpasterstwa oazowego oparł na deuterokatechumenacie, czyli na powtórnym przeżyciu inicjacji w chrześcijaństwo. Pomysł na Rok Wiary jest podobny; chodzi o to, aby uświadomić ludziom, jakie łaski otrzymali na chrzcie i jak z nich korzystać. Nieochrzczeni żyją bez wszczepienia w Chrystusa, w winie grzechu pierworodnego. Grzech, również ten osobisty i innych ludzi, rani ich. Położenie takiej osoby przypomina sytuację Adama wyrzuconego z Raju. To ktoś, kogo Bóg chroni, ale kto zasadniczo nie ma relacji z Bogiem; odwrócił się od Niego, jest skazany na śmierć.

Ale nie można powiedzieć, że nieochrzczeni nie będą zbawieni?
Niczego takiego nie powiedziałem. Mówię tylko o tym, jaka jest ich sytuacja i dlaczego chrzest daje człowiekowi uprzywilejowane miejsce w dziejach zbawienia. Nie rozstrzygam, kto będzie zbawiony, a kto nie, bo tego nie wiem. Pewien jestem jedynie tego, że gdyby sytuacja ludzi w wyniku zaistnienia grzechu pierworodnego i później grzechów uczynkowych nie była dramatyczna, to Bóg nie oddałby swojego Syna na śmierć. Dzięki chrztowi mamy udział w owocach tej męki, nasza wina jest odkupiona, a nasz grzech utracił moc potępiająca. Św. Paweł w szóstym rozdziale Listu do Rzymian pisze o tym: Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie - jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Człowiek, który nie ma chrztu, jest poza tą rzeczywistością.

Cokolwiek byśmy nie robili, to i tak łaska sakramentu w nas trwa?
Moje życie ma wartość krwi Chrystusa, więc jestem dla Boga niezwykle cenny. Można jednak nie przyjąć tej łaski, odrzucić działanie chrztu czy innych sakramentów. Owszem, sakrament działa samym faktem jego udzielenia, natomiast to wcale nie znaczy, że do jego działania nie jest potrzebne nasze zaangażowanie. Mogę przyjmować Ciało Chrystusa tak, jakby było wyłącznie chlebem, i ono wtedy nie będzie przynosiło owoców, które mogłoby przynieść, gdybym przyjmował Je z wiarą. Tak samo jest z chrztem: mogę go przyjąć i nie korzystać z tego, w co zostałem włączony; sprawić, że w moim życiu chrzest będzie bezowocny. Oczywiście Bóg udzieli mi usprawiedliwienia, obmyje mnie z grzechu, ale to nie znaczy, że jestem skazany na zbawienie. Mam wszystko, ale też wszystko mogę stracić, i de facto przez grzech tracę. Na szczęście po swoim zmartwychwstaniu Chrystus udzielił uczniom daru odpuszczania grzechów, a nam dał możliwość odnowienia łaski chrztu.
(…)

Całość artykułu znaleźć można w grudniowym numerze miesięcznika LIST.








Dziękujemy za przesłanie błędu