Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Piątek, 31 maja. Imieniny: Anieli, Feliksa, Kamili
12/02/2013 - 07:17

Wołanie o wypływanie! Moja niepowtarzalna przygoda.

Na hasło: „powołanie” zazwyczaj od razu przychodzi nam na myśl wybór kapłaństwa lub życia zakonnego, konsekrowanego. Tak się już utarło i w zasadzie nie ma w tym nic złego, bo to faktycznie oznacza szczególną drogę. Dość często słyszy się także o powszechnym powołaniu do świętości. Do czego Bóg powołuje mnie, osobiście?
Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o własne powołanie jest najbardziej pasjonującą i najbardziej ryzykowną z przygód w życiu. Dlaczego? Bo odwołuje się do tego, co w nas najgłębsze, najpiękniejsze, najcenniejsze. Wymaga postawienia sobie fundamentalnych pytań o sens, o cel, o pragnienia spoczywające na samym dnie ludzkiego serca. To przygoda, która może oznaczać odnalezienie największego szczęścia, ale też, jeśli pozwolimy, by przeszła obok nas – nieść przykre konsekwencje.
Wydaje mi się, że sedno powołania każdego człowieka leży w tym, by być tym, kim mam być, a więc tym, kim od początku chciał mnie mieć Bóg, mój Stwórca, mój Ojciec. A kim chce mnie mieć? Przede wszystkim chce każdego z nas dla nas samych, chce, byśmy żyli, bo najpierw – powołał nas do istnienia i nieustannie nas w nim podtrzymuje. Gdyby nas nie chciał – nie istnielibyśmy. Dalej, z pewnością chce też naszego szczęścia, życia w obfitości. Nie powołał nas byśmy coś dla Niego zrobili, bo jako – zupełnie Innemu – nie jesteśmy w stanie niczego dodać, jeszcze bardziej Go uszczęśliwić. On jest doskonały, Święty, jest Pełnią. Powołuje nas do dzielenia z Nim tej pełni – nieskończonej radości i miłości w wieczności. Jeśli to nam się uda – będzie można powiedzieć, że tak, oto jesteśmy tymi, kim mamy być: tu na ziemi dziećmi Bożymi, a Tam – kto wie?!
Powołanie nie jest jednak przeznaczeniem. Bóg wie, co jest dla nas najlepsze, ale nie karze nam iść jedną możliwą ścieżką, której jeśli nie wybierzemy – zmarnujemy życie. Bóg daje czas i stwarza okazje, posyła swoje sługi i mówi do nas na różne sposoby, zaprasza, ale nigdy nie przymusza. Zrobił wszystko, by człowiek mógł dać właściwą odpowiedź. Sęk w tym, by usłyszeć Jego wołanie. A woła nas zawsze przez Chrystusa, w Duchu Świętym.
Fragment z Ewangelii wg św. Łukasza, który czytaliśmy w całym Kościele ostatniej niedzieli, mówi nam, że moment powołania wydarza się „pewnego dnia”, po prostu – przychodzi taka chwila, wybrana przez Boga, a przez człowieka trudna do przewidzenia. Jezus naucza i widzi rybaków płukających sieci. „Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!” (Łk 5,3-4)
Bóg wchodzi do naszego życia z Dobrą Nowiną najczęściej w sposób całkiem zwyczajny. Nie szuka specjalnego czasu, przychodzi, kiedy się Go nie spodziewamy. Jezus wszedł do łodzi Piotra i głosił z niej Ewangelię. Piotr pewnie był zmęczony po ciężkiej nocy, kiedy to nic nie złowili i można się domyślać, że nie miał ochoty ponownie wypływać. A jednak – na słowo Jezusa – zrobił to. I to był chyba moment decydujący. Piotr zawierzył i się nie zawiódł.
Bogu trzeba uwierzyć na słowo. Z opowiadań wiem, że czasem wypłynięciem, czyli tym kluczowym momentem dla odkrycia powołania, było pójście na pielgrzymkę bez wielkiego entuzjazmu na początku, „przypadkowe” spotkanie dawno niewidzianej znajomej, wejście do „przypadkowego” kościoła, „przypadkowe” natknięcie się na jakiegoś człowieka itd. On potrzebuje tego zaryzykowania dla Niego, tego naszego: „A co mam do stracenia?” i zrobienia czegoś, co na pozór wydaje się daremne, niewiele znaczące, śmieszne. On wie do czego jesteśmy zdolni, więc posługuje się zwyczajnymi sytuacjami, na naszą miarę, na naszą wyobraźnię. Potrzebuje ich, by nas przekonać czego dla nas pragnie. Te momenty mogą nic nie znaczyć dla postronnych osób, najczęściej są sprawą między mną a Bogiem, i tylko ja mogę je właściwie odczytać: pójść dalej, na głębię, lub wrócić na brzeg i wytłumaczyć sobie, że nic takiego się nie stało.
To nigdy nie jest łatwe, bez względu na rodzaj wybieranej ścieżki. Wydaje się, że oznaką właściwego odczytania wskazówki, jaką daje Bóg, kiedy powołuje powinny być trzy rzeczy: zdumienie połączone z radością i przypływem odwagi, gotowość pójścia za wezwaniem na przekór wszelkim przeszkodom, a czasem także – uniżenie się, które płynie z poczucia niegodności wobec daru, rodzaj pokory, którą odczuwamy wobec Dawcy.
Człowiek chwali Boga poprzez to, że idzie w życiu za głosem swego powołania” – powiedział bł. Jan Paweł II. Usłyszenie głosu Tego, który woła – to dopiero początek, ponieważ niezależnie od tego, czy wybieramy życie małżeńskie, zakonne, służebne w samotności – zawsze stajemy w obliczu wyzwania. Sprostać mu, stawić czoła przeciwnościom i nie poddać się – to przygoda na całe życie, nie na chwilę czy dotąd, dopóki mi się znudzi. Bóg zaś, jako wierny – nigdy nas nie opuści, przeciwnie, On „z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra… Tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna, aby On był pierworodnym między wielu braćmi. Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał, a których powołał - tych też usprawiedliwił, a których usprawiedliwił - tych też obdarzył chwałą" (Rz 8,28-30).

Anna Wojna






Dziękujemy za przesłanie błędu