Dobra książka: H. d'Ornano, "Piękno bez granic" (3)
Rosłem, biegałem, baraszkowałem, dosiadałem konia, co dzień chodziłem do lasu; wcześnie dostałem strzelbę, z którą polowałem w ogromnych lasach. Wzrastałem w pełni wolności, pośród wiejskich chłopców w moim wieku, od których pozornie nic mnie nie różniło. Tutaj wszyscy się znali, poważali z wielkim, wzajemnym szacunkiem, a ze swoimi problemami zwracali się do dziedziczki tego miejsca, mojej babki. W majątku, nad drzwiami domu, jak to jest w zwyczaju w Polsce, widniał jej herb, choć tytuły szlacheckie nie są tu używane – przeciwnie niż dzieje się to na Zachodzie.
Autorytet mojej babki wywierał wpływ przede wszystkim na prowadzenie się i spójność moralną wspólnoty. Przychodzono do niej, bo trzeba było zapisać kogoś do szkoły, wysłać do wojska, znaleźć pracę albo poprzeć na drodze kariery, prosić o zgodę na ślub, o obecność przy chrzcie... Małe państwo w państwie, którego wszystkim członkom matkowała Pani Dziedziczka, w którym panowała solidarność, a więzy międzyludzkie zawiązywane były przez pokolenia. Wielka, prawa rodzina obdarzona zmysłem sprawiedliwości, gdzie wszystko odbywa się przez pracę, bowiem pieniądze nie spadają z nieba, a lekkomyślność jest nie do przyjęcia.
Piękno bez granic. Od Marii Walewskiej do Sisleya, Hubert d'Ornano, wydawnictwo Editions Spotkania, 2015
Wybór fragmentów: Editions Spotkania