Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Czwartek, 2 maja. Imieniny: Longiny, Toli, Zygmunta
11/01/2015 - 12:47

Trudy dojrzewania, czyli „Tosty po meksykańsku” Fernando Eimbcke

Paloma i jej nastoletni syn Hector wyjeżdżają na wakacje. Na miejscu ich relacja zacznie się rozluźniać pod wpływem Jazmin, w której chłopak się zakocha. Na recenzowanym (41).
„Tosty po meksykańsku” (2013), reż. Fernando Eimbcke
Meksyk, 82', komedia

Maxi-recenzja: Każdy, kto zna twórczość Fernando Eimbcke, wie, że lubi prowokować, niczym demiurg buduje swoje postaci zgodne z własną autorską wizją, a następnie patrzy, co nastąpi – cicho, bez emocji, niepewny rezultatu. W „Tostach po meksykańsku” reżyser stawia swojego widza w roli wojerysty, podpuszcza go do zajęcia jakże kuszącej pozycji łaknącego całej gamy sensualnych wrażeń podglądacza. Jednak u twórcy boyhoodowego „Sezonu na kaczki” (2004) nie jest to tania podnieta na wzór ekstatyczno-erotycznego tańca wokół firanki czy dziurki od klucza. Oko zostaje stopniowo, nienachalnie, ale nad wyraz kompletnie zaspokojone, tym bardziej, że mówimy o więzi niebylejakiej, bo na linii matka-syn. I choć czasami trudno uciec od wrażenia, że reżyser i scenarzysta zarazem robi to w sposób, który dla przeciętnego widza może wydawać nazbyt frywolny, luzacki – bez żenady, ogródek czy owijania w bawełnę, to przecież nie od dziś wiadomo, że najlepszym przyjacielem każdego chłopca jest jego matka, zapewniał nas o tym Norman Bates w „Psychozie” (1960) Hitchcocka. Może nienajlepsze porównanie, ale do meritum.

„Tosty po meksykańsku” to nic innego jak relacje rodzinne ujęte w syntezę; nieszablonowa więź łącząca czterdziesto paroletnią Palomę (María Renée Prudencio) i jej syna Héctora (Lucio Giménez Cacho). Znajdujemy ich w bliżej nieokreślonym miejscu, co na pierwszy rzut oka może przypominać tani kurort w okresie posezonowym. Cisza, spokój, równowaga – po prostu sielankowo-wakacyjna idylla. Czas upływa im w głównej mierze na nicnierobieniu: wystawianiu pośladków na palące słońce, następnie basen, telewizja i znów leżenie plackiem, i znowu pływanie. Nic nadzwyczajnego. Jednak to, co uderza z tych wakacyjnych, przepełnionych bezwładem i nudą, pocztówkowych obrazków, to niezwykła zażyłość, jaka łączy Palomę i Héctora. Żyją w swoim świecie, zupełnie odklejeni od konwenansów, schematów postępowania i protokołów zachowań typowych dla relacji na linii matka-syn. Zamykają się w wytworzonej na własne potrzeby, niestety – jak się później okaże – cienkiej i przez to kruchej bańce wyobrażeń na temat tego, czym w ich rozumowaniu (a głównie matki) są więzy rodzinne, i jak łatwo zastąpić je kimś z zewnątrz.

Bańka pęka w momencie, kiedy na horyzoncie pojawia się nastoletnia Jazmin (Danae Reynaud) i jako cel nadrzędny, w mniemaniu Palomy, będzie wbicie klina między nią a Héctora. Traktuje ją jak intruza, ciało obce, które raz zagnieżdżone trzeba natychmiast usunąć, aby nie doszło do zakażenia. Próbuje zakończyć dopiero co rodzące się w dwójce uczucie. Raz bardziej, raz mniej subtelnie. Bezskutecznie. Podejmowane próby płoną na panewce, nie przynosząc spodziewanego rezultatu. Pewne procesy są nieodwracalne, a skutki bywają łatwe do przewidzenia. Tak będzie w przypadku wakacyjnej miłostki Héctora i Jazmin. A jaki będzie finał? Nie wiadomo, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że w umyśle młodego Héctora zakiełkowała dorosłość.

Danae Reynaud i Lucio Giménez Cacho, jako odtwórcy ról Héctora i Jazmin, wypadli fenomenalnie, a odwaga i ciepło bijące z każdej sceny z ich udziałem; wkraczanie w dorosłość poprzez intymność – proste i trafne zarazem. Do tego María Renée Prudencio i jej Paloma, jej matczyny świat, pilnie strzeżony i hermetyczny, w którym zatrzasnęła się razem z synem niczym w szklanej kuli, na której widać już pierwsze rysy i pęknięcia. Nic nie będzie takie, jak dawniej. Stary porządek rzeczy mija, trzęsie się w posadach, by finalnie runąć z wielkim hukiem. Eimbcke w sposób niezwykle dogłębny podszedł do zarysowania nowej, choć nieuchronnej sytuacji, w jakiej został postawiony rodzic – druzgocąca dla Palomy rewelacja, a mianowicie, że jej syn może dorosnąć jedynie w wtedy, kiedy ona zrobi krok wstecz, odsunie się od Héctora i pozwoli mu dorosnąć.

Twórca minimalistycznego, choć intrygująco skondensowanego „Nad jeziorem Tahoe” (2008) funduje widzowi nie tyle ciekawie poprowadzoną, leniwie wakacyjną odyseję w głąb emocjonalności wkraczających w dorosłość nastolatków, ale przede wszystkim godzenie się na nią ze strony rodziców. Aktorsko film radzi sobie wyjątkowo; odtwórcy ról to nie żadni tam emocjonalni impotenci z meksykańskich telenowel, a aktorzy z krwi i kości. Natomiast dramatyzm, którym nakreślają swoje postaci, pełne wyborów moralnych, tych trafionych, i tych nie do końca; wyrzutów sumienia, zalet i wad – to wszystko nadaje im pełny i ponadczasowy charakter. Polecam.

Ocena: 8/10 (bardzo dobry)

Więcej filmów na synekdochanowysacz.blogspot.com. Szczegółowe informacje na temat repertuaru można znaleźć na mcksokol.pl.

(Bartosz Szarek)
Fot. materiały promocyjne






Dziękujemy za przesłanie błędu