Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Niedziela, 2 czerwca. Imieniny: Erazma, Marianny, Marzeny
06/09/2020 - 16:05

Monika Żeromska, Wspomnień ciąg dalszy

Druga część wspomnień córki Stefana Żeromskiego obejmuje lata 1939-1956. Tragedia narodowa miesza się z komizmem codzienności, patos z anegdotą. Opowieść o zwykłych losach dwóch niezwykłych kobiet: żony i córki wielkiego pisarza.

Przemianowano nam ulicę na Żeromskiego, bardzo ładnie. Znów jestem niespokojna o Mieczysia, nie pisze, nie odnajduje nas, jak zawsze nie ma jak go szukać, żadnego adresu. Warszawa nie ma teraz adresów, las także nie ma. Wrzucono nam przez płot kilka ulotek, jedna o Powstaniu, druga i następna zwięźle i jasno opisująca obecną polityczną sytuację Polski, perspektywy i wskazania – mądre słowa napełniające w naszej zagmatwanej rzeczywistości otuchą, że są między nami jeszcze umysły, uczciwe serca i działające ręce. […].  Rocznica śmierci ojca była już blisko, kiedy któregoś dnia rano rozpoczął się nagle istny nalot na naszą małą kawalerkę. Drzwi się nie zamykały. Najrozmaitsze osoby zupełnie nam nieznane wpadały zdyszane i pytały o rozmaite daty, fakty z życia, wyjątki z książek, błagały o cytaty, o fotografie i opinie innych ludzi o Żeromskim.  [...]. Zapowiedziano wspaniałą akademię w Teatrze Polskim. Dostałyśmy zaproszenia do loży, ale o mały figiel nie przestałyśmy całej uroczystości na schodach, bo mur potężnych funkcjonariuszy bezpieczeństwa za nic nie chciał nas przepuścić na nasze miejsca. Program był dość jednostajnie dobrany, ja miałam wtedy akurat bardzo bolesne zapalenie stawu prawego barku,  z wysiękiem.  Kiedy w przerwie uroczystości dziesiątki osób przyszło do naszej loży uścisnąć nam rękę – od tego potrząsania łzy zaczęły mi z bólu płynąć strumieniem, co wszyscy przyjmowali jako objaw trochę może przesadnego wzruszenia. Obok w loży na fotelach siedziały dwie zupełnie nieruchome postacie, prezydent Bierut i marszałek Rokossowskij. Mama nachyliła się do mnie i szepnęła: „To są tylko makiety, oni są z drewna”. […].

Przyszła wiosna i przydarzyło mi się coś okropnego. Czepnęło się mnie UB. Przyszli dwaj panowie, tacy właśnie w kurtkach, kaszkietach i z teczkami ze świńskiej nowej żółtej skóry, wygniatanej w krokodyla. Takie ubranka od dawna przyjmowały mnie dreszczem. Teraz panowie z tego urzędu, młodzi, miewali starannie ułożone w fale fryzury, lekko utlenione, bo zakłady fryzjerskie były podobno u nich darmowe. Ci moi byli starsi i powoływali się na jakiegoś szefa. „Szef” kazał zapytać, „szef” chce wiedzieć, „szef” kazał przyjść znów w następny wtorek. Tylko że jak zapowiedzieli wtorek, to nie przychodzili, aż dopiero w czwartek. Dwa, trzy razy na tydzień wchodzili do mojego  pokoju, zamykali drzwi, siadali na moim tapczanie i zaczynali zadawać pytania dotyczące wszystkich możliwych dziedzin. Nigdy nie zabrali mnie ani nie wezwali do Urzędu. Kiedy uciekłam do Konstancina, przyjechali na drugi dzień. Zaczęły się dla mnie tygodnie męczarni. Męczarni strachu i obrzydzenia, nawet do domu na Wspólnej, do którego wchodzili tak swobodnie, siadali na tapczanie bez pytania. Moje przyjaciółki zadręczały mnie pytaniami o diecie-cud, dzięki której chudłam w tak fenomenalny sposób i tak błyskawicznie. Przestałam spać, każdy dzwonek do drzwi przeszywał mnie dreszczem. Zawsze jedyna rzecz, której bałam się wariacko, to była utrata wolności, uwięzienie, przemoc bezpośrednia człowieka nade mną. Naprawdę nie bardzo bałam się bomb, nawet zawalenia czy ran. Przez to wszystko przeszłam i zniosłam to raczej godnie, chyba tak.  Ale ta groza, ta władza niewiadoma i chamska, to włażenie w moje sprawy i decydowanie o mnie, nie mogłam tego znieść i byłam zrozpaczona. […].

Cytaty pochodzą z książki: Monika Żeromska, Wspomnień ciąg dalszy, Wyd. Czytelnik, Warszawa 2007.







Dziękujemy za przesłanie błędu