Trwa wczytywanie strony. Proszę czekać...
Wtorek, 14 maja. Imieniny: Bonifacego, Julity, Macieja
19/02/2016 - 13:10

M. Lebdowiczowa: Jest dużo rzeczy, które chciałabym wydać, ale nie mówię tego głośno

Maria Lebdowiczowa to ceniona piwniczańska pisarka. W jej twórczości można znaleźć zarówno poezję, jak i prozę oraz opracowania historyczne. Do Nagrody im. ks. prof. Bolesława Kumora nominowana została w kategorii „Sądecki autor”.

Maria LebdowiczSkąd u Pani fascynacja poezją?

Maria Lebdowiczowa: Myślę, że ma swój początek w dzieciństwie. Pewnie zaczęło się to w domu rodzinnym. Moja mam znała bardzo dużo wierszy dawnych, przede wszystkim były to wiersze polskich romantyków. Niektóre z nich były pieśniami z melodiami. I one mnie w jakiś sposób zauroczyły. Potem była szkoła. Miałam świetną polonistkę- była to pani magister, na ówczesne czasy była to rzecz niezwykła. Poza tym, myślę, że moja natura jest wrażliwa na piękno, a poezja to i słowo, i obraz, i melodia, to wszystko na mnie podziałało. Poezją zafascynowana byłam od dawna. Dość wcześnie zaczęłam pisać wiersze, które gdzieś tam leżały w szufladzie. A wiele z nich poszło do pieca. Teraz też jestem pod nieustannym wpływem poezji, ciągle czytam. Czytam polskich romantyków i współczesnych i myślę, że to widać w moich wierszach. Ponadto taką inspiracją jest również religia, wiara, Bóg, życie człowieka, właśnie widziane w tym kontekście. Czasem jakieś wyjątkowe wydarzenia zrobi na mnie wrażenie, które mną wstrząśnie, czy które jakoś tak utkwi, i tak powiedzmy sobie, dobija się nieustannie do świadomości, bywa, że właśnie to staje się inspiracją.

A pozostała twórczość? U Pani oprócz wierszy pojawiają się również inne prace, skąd takowe?

Odpowiadając na to pytanie znowu muszę wrócić do początków... Mianowicie moi nauczyciele poloniści: zarówno pani magister Frączek w szkole podstawowej, jak i potem poloniści w szkole średniej, przede wszystkim zaś prof. Pawłowski- znany Sądeczanin dialektolog. Właśnie profesor Pawłowski uczył mnie przez trzy lata w liceum, świetny polonista. Ponadto myślę że miałam, nieskromnie powiem, jakiś dar- moje wypracowania podobały się w klasie, zawsze były oceniane wysoko. Traktuję to jako rodzaj takiej właśnie wypowiedzi, ukazanie czegoś, co mnie interesuje, fascynuje, co siedzi we mnie. Twórczość, która znalazła swój finał czyli to, co już zostało wydane, ma też swoje źródło w zainteresowaniu historią, przede wszystkim najbliższą historią, ale i dalszą, głębszą – historią Piwnicznej, Sądecczyzny. Tym z kolei zaraził mnie mój mąż, który był pasjonatem swojego miejsca urodzenia. Niewątpliwie zawsze tak jest, że człowiek ma właśnie taki stosunek do swojego miejsca urodzenia. Mąż gromadził wiele rzeczy, miał sporą wiedzę na temat historii Piwnicznej i po prostu mnie tym zaraził. Właśnie stąd wzięła się praca przy monografii Piwnicznej i artykuły na temat różnych spraw z przeszłości Piwnicznej, w tym na temat oświaty. Konkretnie na temat działalności Towarzystwa Szkoły Ludowej, które odegrało w Piwnicznej naprawdę ogromną rolę. To mnie interesuje oraz było istotą mojego życia, czyli – nauczycielstwo. Kiedy pracowaliśmy w szkole zebraliśmy trochę baśni, podań, legend, które krążą w Piwnicznej. Zaczął tą prace mój mąż-dzieci pisały takie właśnie opowieści, prosiły o nie swoich dziadków, rodziców, ciocie, sąsiadów. A później stały się materiałem wykorzystanym do napisania zbioru legend „Skarby w Kicarzy”, osnutego na tych wątkach. Pisząc tę książkę rozmawiałam z bardzo wieloma ludźmi, którzy powiedzieli mi, jak to kiedyś było w Piwnicznej; co robiono wiosną, co latem, jak wyglądały zimy. Stąd w zbiorze część poświęcona ludziom na tle tych pór roku. Oczywiście są tam bohaterowie, którzy przesnuwają się przez wszystkie te części, ale są też opisy, opisy zajęć, czynności, sposobu żywienia, zainteresowań, spraw religijnych, kościoła, to czym żyli ludzie.

Zauroczyła mnie rzeka Poprad. Coś takiego niezwykłego, rzeka która sobie płynie, właściwie lekceważąc prawa natury i płynie nie w tym kierunku, w którym powinna. Kiedyś była to krystalicznie czysta rzeka, najczystsza rzeka w Polsce. Tak bardzo mnie zafascynowała, że stała się inspiracją do opowieści „Rzeka z miasteczkiem w tle”. Poprad jest czymś istotnym dla Piwnicznej od początku istnienia do czasów współczesnych, bo bardzo wiele zależało w rozwoju Piwnicznej od tej rzeki.

Tym, co jeszcze mnie interesowało, i co uznałam, że warto pokazać w cyklu rozmów z Piwniczanami, publikowanym w gazecie Znad Popradu, były rozmowy z ludźmi starszymi, małżeńskimi, którzy opowiadali ciekawe historie o początkach swojego życia, o wyjazdach na zachód, dorobku, czyli cała historia lat wojennych, powojennych przewija się w życiu tych ludzi.

Jak tak wracamy do początków, to proszę nam powiedzieć jaki był Pani debiut?

Debiutem była poezja w gazecie. Natomiast książkowy debiut, to właśnie „Rzeka z miasteczkiem w tle”. Książka ta została wydana nakładem mojej córki. A jeszcze wcześniej właściwie taki debiut książkowy, w wydawnictwie zbiorowym, to „Monografia Piwnicznej” , a tam artykuły o teatrze piwniczańskim, historia Towarzystwa Szkoły Ludowej i w ogóle o sprawach kulturalnych na terenie Piwnicznej.

W rozmowie przewinęła się już gazeta. W tym roku mija 25 lat od jej powstania, jak to było z początkiem przygody zwanej „Znad Popradu”?

Ta gazeta była rzeczywiście niezwykłą przygodą. To było w początkach lat 90., kiedy powstał samorząd. Ówczesny przewodniczący rady miasta i gminy zaproponował mojemu mężowi i mnie, żebyśmy właśnie taką gazetę stworzyli i poprowadzili. To był taki nasz czuły punkt, wiele razy myśleliśmy o tym, ale wcześniej było to niemożliwe. W ogóle nie była to pora na czasopisma lokalne. Po namyśle zgodziliśmy się. Poprosiliśmy kilka osób do współpracy i tak powstało czasopismo. Nazwaliśmy je „Znad Popradu”- ten tytuł jest od początku. Robiliśmy pierwsze numery metodą nożyczki i klej, ponieważ oczywiście to jeszcze nie była era komputerowa. Ukształtował się zespół redakcyjny, mieliśmy ściśle wyznaczony plan: kiedy było posiedzenie redakcyjne, kiedy zamykało się numer. Pismo wydawane było nakładem samorządu lokalnego. Dla nas była to wielka frajda, ponieważ w jakiś sposób zostało wprowadzone w czyn, w praktykę to, o czym się wiele rozmawiało. Mieliśmy trochę kontaktów z dziennikarzami, którzy wyrażali swoje opinie o kolejnych numerach podpowiadali nam pewne rzeczy.

Jest jeszcze jedna książka, o której nie powiedziałam. Książka, którą ja wydałam, ale która jest wspólnym dziełem mojego męża i moim. Tą książką jest słownik biograficzny Dawni Piwniczanie. Właśnie w gazecie zaczął się ukazywać taki cykl Piwniczanie. Mąż zamieścił ich 40 kilka albo 50. Zawsze miał taki plan, że kiedyś, jak już zgromadzi potrzebne materiały, żeby ukazało się to w formie książkowej. Niestety, nie zdążył tego zrobić. W kilka lat po jego śmierci, postanowiłam doprowadzić rzecz do końca. Szkoda materiałów żeby się zmarnowały, a poza tym jest to ważna sprawa, taki powiedzmy przyczynek do historii Piwnicznej- ludzie tworzący jej historię.

A plany na przyszłość. Czy jest coś co chciałaby Pani wydać?

Jest dużo rzeczy, które chciałabym zrobić, wydać. Jednak nie wypowiadam tego głośno, bo w moim wieku nie robi się długofalowych planów. Moje możliwości są już ograniczone, muszę dzielić swój czas pomiędzy to, co powinnam, muszę, a to co chcę. No i tak myślę, że człowiek przygotowuje się do tej ostatniej drogi i już wybiera to, co jest ważne, bardzo ważne i najważniejsze. Oczywiście mam zamiar wydać tomik, tylko się zastanawiam, kto właściwie w dzisiejszych czasach czyta jeszcze poezję?

Rozmawiały: Monika Dziedzina i Paulina Fabiś- Rychel









Dziękujemy za przesłanie błędu